Im dalej idę, tym się okolica
Młodości mojej bardziej rozsmętniwa!
Z jej pogrzebnego wyczytam już lica,
Jaki się koniec w losach mych ukrywa!
A zewsząd tłoczy eię stek ludzi, zdarzeń,
Co rwie mnie z sobą w dalszą przestrzeń bytu! -
Lecz we mnie samym wymiera świat marzeń!
Schną łzy miłości - gasną skry zachwytu!
Bo gdzie tknę ręką, płazy napotykam -
Ruchawe, chłodne - moich bliźnich dłonie!
Gdzie wzrokiem sięgnę, głąb dusz ich przenikam,
A tam fałsz czyha lub żar złości płonie!
Wszyscy szlachetni! - Tak brzydzą się zlotem! -
Tacy gotowi polec w świętej walce -
A kaźden miota na drugiego błotem -
I kaźden równy wiotką duszą - lalce!
Myślą, że maskę wdziawszy karnawału,
Miedziane czoło cofną mi sprzed oka!
O! jest szał święty, co pada z wysoka -
Lecz wyście tylko: ariekiny szału!
Nos bohatyrski z papieru lepiony,
Głos grzmiący męstwem, dopóki w przyłbicy,
Płaszcz wzorem togi przez pierś przerzucony,
Oczy jarzące z dwóch dziur jak knot świecy
Lub bladość smętku, pędzlem bielmowana,
Niewieścia słodycz na lipkim kartonie,
Myśl jakaś wzniosła - szkoda, że udana -
O cierniach ziemi i o wczesnym zgonie!
Skrzydła anielskie z dwóch złotych arkuszy,
Do ramion spięte szpilkami - wiszące -
Wszystko to, pany i panie, mnie wzruszy
Tyle co mucha brzęcząca na łące!
O, znam się na was! - wiem, co komu siedzi
Pod lewą piersią, gdy o czuciu gada!
Lub nad Ojczyzną umarłą łzy cedzi
I z swych przede mną spisków się spowiada!
Gdyby w tej chwili w tym samym pokoju,
Gdzie tak rozprawiasz, drzwi się otworzyły
I wszedł Duch powstań, wołając: "Do boju!"
Padłbyś na krzesło, blady i bez siły -
Lub też znienacka gdyby straż więzienia
Przyszła cię pojmać i okuć w kajdany,
Ty byś przysięgał na Chrystusa rany,
Żeś Syn Niewoli - Dziedzic Poniżenia -
I w stotysięczne gnąc się tłumaczenia,
Sto razy wrogów nazwał twymi pany!
I nic to jeszcze - gdyby tylko trzeba
Dla grobu tego, nad którym tak płaczesz,
Zżymasz się, krzyczysz, sejmikujesz, skaczesz,
Mniej łez umarłym, tylko trochę chleba
Dać ich sierotom, by porósłszy w siłę,
W gmach życia ojców zmienili mogiłę
I nad nią sztandar zmartwychwstań zatknęli -
Ja ci powiadam, ty, z Bergamu rodem,
Żebyś ty zemknął w łóżko do pościeli,
Okrył się cały malowanym wrzodem,
Jęczał bez zmysłów, a trzos, pełen srebra,
Złożył tymczasem pod poduszkę w głowach
I strzegł go lepiej, niż strzegł Adam żebra,
Bobyś w malignie wciąż śpiewał o wdowach,
Dzieciach, kalekach - a sam Bóg wszechmocny
Nie mógłby spuścić na ciebie sen nocny
Tak twardy - głuchy - by ktokolwiek z świata
Spod głów ci wyjął dla wdów tych dukata!
Choćbyś i skonał - to jeszcze twa mara
Trzos by ten z sobą uniosła do trumny,
.:: top ::.
Copyright krasinski.kulturalna.com
Wydawca: Olsztyńskie Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - Kulturalna Polska współpraca • autorzy • kontakt