To which Life nothlng darker or brighter can brlng,
For which Joy has no balm and Affliction no Sting.
T. Moore
Nad brzegiem niezmierzonego oceanu dumał, osłabiony cierpieniem - wszystkie sny i rozkosze młodości przybywały na skrzydłach wspomnienia i trapiąc umysł, znękany dawną świetnością, podwajały ciemność obecną. - Okiem rozpaczy, okiem, w którym już nadzieja żadnego nie miała ołtarza, spozierał na fale, coraz bardziej z wichrem bój toczące, i czuł jakąś radość, bo spodziewał się, że już nadchodzi zaguba i że przynajmniej w trumnie z morskich bałwanów odzyska spokojność i ciszę, dawno straconą na ziemi. - Lekki statek kołysały wody niedaleko, i żagiel, podarty wiatrem, żałobne spuszczał zasłony nad sterem, wpół rozpadłym od piorunu; czekał jeszcze, aż wzmoże się wojna żywiołów, aż chmury i wody połączą się na zniszczenie stworzenia - bo chciał być pewnym zgonu, bo przynajmniej pragnął, by go śmierć nie zawiodła, tak jak życie zawiodło. Trwoga daleką była od jego serca i twarzy, niebezpieczeństwo przywołało całą dumę na zorane smutkami czoło i ogień zgasły znów ożył w oczach na odgłos grzmotów i na znak gniewu niebios. - Rzucił się, wyniosły postawą i myślą, ku własnemu okrętowi i oderwał kotwicę z głębi wód, i puścił się na czarną przestrzeń oceanu, witając w każdej fali grób pożądany. - Z uśmiechem, urągającym się z burzy, patrzał na pobrzeża, ginące w oddali, bez żalu, bez tęsknoty, zimny na wszystkie gromy, spokojny, bo bliski już ostatniej chwili; został sam z przyrodzeniem, zawieszony na wierzchołkach fal między niebem i morzem, bez nadziei ratunku, bez chęci ocalenia się, i jedynym wspomnieniem zajęty, jedynym, które przekwitłe serce jeszcze do żywszego bicia przymuszało. A tymczasem srożyły się wichry wokoło, bałwany, rozpryskujące się w pianę, to jak ogromne góry, to jak śniegowe zamiecie słabemu statkowi groziły, wszystko zdawało się konać co chwila i co chwila ostatnią wysilać się mocą; świsty wiatru krążyły po zamglonym powietrzu jak tysiące syczących żmii, huk piorunu rozlegał się po przestrzeni, jak gdyby z nim razem całe sklepienie niebios zdruzgotane - w przepaść leciało. Chmury, to rozprute, to znowu w jedno zbite, przelatywały górne obszary jak potoki ze skał się walące. - Zewsząd niechybny cios, nieunikniony koniec się zbliżał; z przodu, z tyłu, po bokach wzdęte fale śmierć zwiastowały rykiem, podobnym do ostatniego jęku konającego świata - a ON bez bojaźni siedział nad sterem i pewną ręką kierował statek tam, gdzie wścieklej walczyło morze z wichrem i gdzie wiry kręciły się, porwane nieznaną siłą w otchłanie bez granic. - A jednak dotąd nie mógł zginąć, pomimo własnej woli i napadu burzy; jak ziarnko piasku, niesiony na niezgłębionym przestworze, z jednej fali do drugiej przerzucany, nigdzie zgonu doczekać się nie mógł; ciągle z jednego bałwanu wyrwany i w drugi popchnięty, daremnie oddawał się całej wściekłości oceanu, puszczonego bez wędzidła; nie mógł, nie mógł umrzeć! - I znowu rozpacz zaczęła silniej miotać jego duszą, i powstał z mokrego siedzenia, i wyciągnął ręce do burzy, i błagał potęgi nieba i piekła, by zakończyły życie, nieznośne porównaniem uszłego, krótkiego szczęścia - z długim i obecnym nieszczęściem. Lecz poznał, że próżne były modły, że czas jeszcze nie nadszedł i że gwiazda przeznaczenia nie wylała jeszcze z łona wszystkich promieni. Zarzucił więc płaszcz szeroki wkoło siebie i opierając czoło, nabrzmiałe krwi potokiem, o drżące ręce, zaczął dumać śród spustoszenia i nawałnicy. Wtem lekkie z początku, lecz coraz wzrastające osłabienie, wkradając się pomiędzy członki, do każdej się żyły dostało; powieki obciążone przywarły dumne oczy i niesiony na wzburzonej wód kolebce, zasnął snem wspomnień, i cały zawód, i całą młodość ujrzał na nowo, i dni przeszłe snuły się przed oczyma jego wyobraźni jak fale unoszące statek, na którym drzymał.
.:: top ::.
Copyright krasinski.kulturalna.com
Wydawca: Olsztyńskie Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - Kulturalna Polska współpraca • autorzy • kontakt